Niusy ;)

TRANSLATE THIS BLOG!


piątek, 18 września 2009

Chigwell Cemetery




Dnia dzisiejszego, znudzona poszukiwaniem posady godnej królewny postanowiłam wybrać się na spacer. Najpierw jednak, sprawdziłam w internecie co ciekawego kryje się w zakamarkach Chigwell. Zainteresował mnie cmentarz przy Manor Road. I tu, jako że życie pełne jest schodów - zaczynają się schody. Gdzie do diabła jest Manor Road? Z pomocą w takich wypadkach przychodzi wujek Google, tym razem jednak nie przyszedł. Mój internet po prostu poszedł sobie w diabły.
Wyłączyłam więc komputer i ruszyłam przed siebie. Jako, że potrafię zgubić się nawet w centrum Szczecina postanowiłam trzymać się jednej ulicy, ewentualnie nie zakręcać zbyt często. Szłam więc bardzo długą ulicą; prosto, prosto i cały czas prosto - bez żadnych fantazyjnych udziwnień w stylu skręt w lewo, bądź w prawo i nagle droga się skończyła. Stanęłam przed niezwykle trudnym wyborem - cofnąć się, czy ruszyć w nieznane...
A ponieważ Małgorzata jest ryzykantką, postanowiła zaryzykować.
Skręciłam w lewo, po czym równym krokiem, wysuwając to jedną, to drugą nogę ruszyłam przed siebie. Nie maszerowałam długo, kiedy oczom moim ukazał się napis - Chigwell Cemetery.
'I tu cię diable mam!' pomyślałam sobie.
Droga dojazdowa do cmentarza obsadzona jest z obu stron krzakami, drzewami i wszelką inną roślinnością; między innymi krzakami jeżyn. To, co zobaczyłam na tych krzakach nie śniło się nawet filozofom! Zielone pędy uginały się wręcz pod ciężarem całych... hm... kiści czarnych, dojrzałych, wieeelkich soczystych jeżynowych kulek!
Anglicy owszem, jedzą jeżyny - tylko że kupują je w sklepie, zamiast korzystać z tego, co daje im natura.
Ja oczywiście nie mogłam przepuścić okazji najedzenia się za darmo. Z pękającym żołądkiem udałam się więc na cmentarz. I powiem tak - jestem pod wrażeniem ;) Na grobach można znaleźć dosłownie wszystko - od zabawek, poprzez kartki urodzinowe, na używkach kończąc. Jakie było moje zdziwienie kiedy zobaczyłam czteropak piwa spokojnie leżący pomiędzy kwiatami na nagrobku!
Resztę zobaczcie sami. Najbardziej chyba urzekły mnie palmy ;D
Z reporterskimi pozdrowieniami -
- wierna i niezłomna Małgorzata

wtorek, 15 września 2009

...Prosto z Londynu...


dla najwierniejszych fanów - Wasza wierna i niezłomna reporterka Małgorzata.
Jak już pewnie wiecie, przeniosłam się do Londynu, ażeby tutaj kontynuować moją misję informacyjną w służbie ludności.

Nie należało to do najłatwiejszych zadań, zanim się tutaj znalazłam musiałam pokonać długą drogę, stawić czoła przeciwnościom losu, niemalże walczyć z wiatrakami.
Pokrótce postaram się przedstawić Wam przeprawę Szczecin - wiatraki - Londyn.

Osiedle Kasztanowe pożegnało mnie gęstą, snującą się między blokami mgłą i zapachem spalonych ziemniaków. Nie mam pojęcia, kto o godzinie 9 rano gotował obiad dla całej kompanii wojska, ale zaglądać do garów nikomu nie będę.
Pociąg z Dąbia do Poznania odjechał według planu o 10.05. W ciągu 2,5 godzinnej podróży zdążyłam 2 razy zwalić na głowę mojemu współpasażerowi walizkę. Po tej jakże dobitnej aluzji, kiedy dobiliśmy do brzegów Poznania sam zdjął mój bagaż z półki.
Autobus spod dworca na lotnisko miałam o 12.45. Powinnam zdążyć bez problemu, miałam przecież 15 minut, ale! Tu właśnie zaczyna się cała litania 'alów'.
Żeby nie błądzić na próżno, swoje kroki skierowałam do kiosku. Kupiłam odpowiednie bilety i zapytałam sprzedawcę, gdzie znajduje się przystanek. ('Tu zaraz przy dworcu')
Ok, myślę... Znajdę. Łażę w te i wewte z wypełnioną po brzegi walizą, z jednej strony stacji, z drugiej strony stacji. Przed torami i za torami. Nagle..mam! Przystanek autobusowy stoi sobie w najlepsze, jak gdyby nigdy nic pomiędzy peronami. Lecę Ci ja z wywieszonym jęzorem, potykając się o własne nogi i oto jestem. Tyle, że o 5 minut za późno. Osiadłam więc na mieliźnie i czekałam godzinę na kolejny autobus. Przyjechał i spotkał mnie kolejny zawód. Mieliśmy jechać ulicą Roosevelta, tam gdzie mieszkają państwo Borejkowie (tak, zawsze tak wczuwam się w książki) i co? Owszem, jechaliśmy przez 3 sekundy, żeby skręcić w kolejna uliczkę. To sobie zobaczyłam Roosevelta 5 - jak świnia niebo.
Lotnisko lotniskiem, budyneczek i samoloty.
Ale lot! Loooot to było coś! Fajne uczucie, być ponad wszystkimi. I te chmureczki! Co prawda nie bałam się, ale z ekscytacji nie mogłam wysiedzieć w miejscu, najchętniej wyszłabym na skrzydło i stamtąd swobodnie cykała zdjęcia, no ewentualnie wychyliła się przez okno. No ale cóż, przepisy ;D Pokrążyliśmy, pokrążyliśmy i wylądowaliśmy.
CDN...wkrótce ;) Wkrótce też zacznę dodawać zdjęcia, co przy ślimaczącym internecie nie jest prostą sprawą.
Pozdrawiam serdecznie,
Wasza wierna i niezłomna reporterka Małgorzata.

środa, 2 września 2009

Tym razem żyrafy

OneMillionGiraffes.com to strona, stworzona w celu oderwania ludzi od telewizorów i komputerów chociażby na kilka minut. Celem tego projektu jest zebranie miliona własnoręcznie wykonanych żyrafek do 2011 roku. Ja, wierna i niezłomna reporterka Małgorzata na służbie ludzkości, postanowiłam również pomóc założycielowi strony - Oli, bądź Olemu. Wyciągnęłam ostatniego ziemniaka, wyrzeźbiłam karykaturę żyrafy, pomalowałam to resztkami farbek, jeszcze z podstawówki i zastęplowałam kartkę różowymi żyrafkami. A oto i moje dzieło :D