Niusy ;)

TRANSLATE THIS BLOG!


wtorek, 15 września 2009

...Prosto z Londynu...


dla najwierniejszych fanów - Wasza wierna i niezłomna reporterka Małgorzata.
Jak już pewnie wiecie, przeniosłam się do Londynu, ażeby tutaj kontynuować moją misję informacyjną w służbie ludności.

Nie należało to do najłatwiejszych zadań, zanim się tutaj znalazłam musiałam pokonać długą drogę, stawić czoła przeciwnościom losu, niemalże walczyć z wiatrakami.
Pokrótce postaram się przedstawić Wam przeprawę Szczecin - wiatraki - Londyn.

Osiedle Kasztanowe pożegnało mnie gęstą, snującą się między blokami mgłą i zapachem spalonych ziemniaków. Nie mam pojęcia, kto o godzinie 9 rano gotował obiad dla całej kompanii wojska, ale zaglądać do garów nikomu nie będę.
Pociąg z Dąbia do Poznania odjechał według planu o 10.05. W ciągu 2,5 godzinnej podróży zdążyłam 2 razy zwalić na głowę mojemu współpasażerowi walizkę. Po tej jakże dobitnej aluzji, kiedy dobiliśmy do brzegów Poznania sam zdjął mój bagaż z półki.
Autobus spod dworca na lotnisko miałam o 12.45. Powinnam zdążyć bez problemu, miałam przecież 15 minut, ale! Tu właśnie zaczyna się cała litania 'alów'.
Żeby nie błądzić na próżno, swoje kroki skierowałam do kiosku. Kupiłam odpowiednie bilety i zapytałam sprzedawcę, gdzie znajduje się przystanek. ('Tu zaraz przy dworcu')
Ok, myślę... Znajdę. Łażę w te i wewte z wypełnioną po brzegi walizą, z jednej strony stacji, z drugiej strony stacji. Przed torami i za torami. Nagle..mam! Przystanek autobusowy stoi sobie w najlepsze, jak gdyby nigdy nic pomiędzy peronami. Lecę Ci ja z wywieszonym jęzorem, potykając się o własne nogi i oto jestem. Tyle, że o 5 minut za późno. Osiadłam więc na mieliźnie i czekałam godzinę na kolejny autobus. Przyjechał i spotkał mnie kolejny zawód. Mieliśmy jechać ulicą Roosevelta, tam gdzie mieszkają państwo Borejkowie (tak, zawsze tak wczuwam się w książki) i co? Owszem, jechaliśmy przez 3 sekundy, żeby skręcić w kolejna uliczkę. To sobie zobaczyłam Roosevelta 5 - jak świnia niebo.
Lotnisko lotniskiem, budyneczek i samoloty.
Ale lot! Loooot to było coś! Fajne uczucie, być ponad wszystkimi. I te chmureczki! Co prawda nie bałam się, ale z ekscytacji nie mogłam wysiedzieć w miejscu, najchętniej wyszłabym na skrzydło i stamtąd swobodnie cykała zdjęcia, no ewentualnie wychyliła się przez okno. No ale cóż, przepisy ;D Pokrążyliśmy, pokrążyliśmy i wylądowaliśmy.
CDN...wkrótce ;) Wkrótce też zacznę dodawać zdjęcia, co przy ślimaczącym internecie nie jest prostą sprawą.
Pozdrawiam serdecznie,
Wasza wierna i niezłomna reporterka Małgorzata.

2 komentarze:

  1. no to ... powodzenia i ... nie zapominaj o nas tu zaglądających. a internet pewnie jest takflegmatyczny bo to angielski internet :D.

    OdpowiedzUsuń